wtorek, 5 października 2010

Czy 1000 słów i 70% rozumienia to dużo?

Artykuł ten piszę niejako w związku z postem zamieszczonym na blogu LangSpot o metodzie nauki języka polegającej na nauczeniu się najpierw 1000 najczęściej używanych słów. Od wielu lat ludzie próbują znaleźć jakieś metody, które ułatwią im naukę języka w taki sposób, aby opanować go jak najszybciej i jak najmniejszym nakładem sił. W tym wypadku badania mówiące, że w przypadku opanowania 1000 słów człowiek będzie rozumiał 70% tekstu w obcym języku wygląda całkiem obiecująco. Czy metoda ta sprawdza się w praktyce?

Mamy tendencję do czytania o różnych metodach nauki w taki sposób, aby wydawały nam się bardzo dobre. Na pierwszy rzut oka bowiem wygląda to niesamowicie - nauczyć się 1000 słów i rozumieć 70% czytanego tekstu. Spotkałem się również z ogłoszeniami głoszącymi, że z firmą "x" nauczysz się 1000 słów w ciągu tygodnia i nauczysz się języka obcego. Podobne reklamy każą mi się zastanawiać dlaczego świat nie jest pełen poliglotów, a ludzie uczą się języków obcych przez wiele lat.

Prawda jest taka, że owe 70% rozumianego tekstu to bardzo mało. Podam przykład z życia wzięty:

Ponad rok temu notorycznie czytałem gazety obcojęzyczne w pięciu językach (rosyjski, angielski, niemiecki, serbski i ukraiński) i skrupulatnie zapisywałem ilość słów przeczytanych oraz tych, których nie potrafiłem dokładnie zdefiniować, bądź musiałem zgadywać. W każdym z nich nieznane słowo trafiało mi się w przedziałach od raz na 100 (niemiecki i serbski ) do raz na 600 słów (rosyjski). Oznaczałoby to, że znałem w każdym z tych języków przynajmniej 99% czytanej treści. Ktoś powie, że to wynik imponujący i też chciałby do takiego poziomu dojść. Sęk jednak w tym, że powyższe statystyki są bardzo mylne.

Po pierwsze - czytałem materiały z moich dziedzin zainteresowań czyli wszelkiego rodzaju rzeczy związane z polityką zagraniczną, muzyką, piłką nożną i językami. Gdybym miał czytać prozę wynik ten byłby zapewne ciut niższy. Po drugie - statystyki te dotyczyły jedynie znajomości pojedynczych słów, a nie całych zdań. Jeśli dotyczyłyby całych zdań wynik byłby jeszcze gorszy. Po trzecie - rozumienie ponad 99% słów miało się nijak do umiejętności władania językiem. Dowodem na to był fakt, że całkiem nieźle wypadał w tych statystykach język ukraiński, którego aktywną znajomość mam dość ograniczoną. Po czwarte - sprawdzanie co setnego słowa w słowniku jest bardziej czasochłonne niż się wydaje. W efekcie radość czytania czegoś poniżej 99,5% znajomości bywało trochę wkurzające.

Jak zatem miałbym być zadowolony ze znajomości 1000 słów i rozumienia 70% słów? Oznaczałoby to przecież sprawdzanie co trzeciego słowa w słowniku. I nawet jeśli niektóre rozumiałbym z kontekstu, to na pewno byłoby to za mało, żeby chociaż odgadnąć jakie stanowisko zajmuje autor danego artykułu.

Wniosek z tego jest taki, że nauka języka obcego nie jest rzeczą, która ogranicza się do wykucia w ciągu maksymalnie krótkiego czasu 1000 słów. To coś co wymaga ciągłej pracy przez lata i opanowania nieporównywalnie większej ilości materiału.

Zawsze byłem też przeciwnikiem uczenia się słów podawanych zupełnie bez kontekstu.  Osobiście szkoda by mi było czasu siedzieć i zakuwać setki wyrazów bez ich osadzenia w konkretnych sytuacjach, w jakich są używane. Zamiast tego lepiej jest wziąć jakiś lepszy podręcznik i go przerobić - najpopularniejsze słowa zapewne się w nim znajdą, a dodatkowo będą podparte przykładami oraz gramatyką. Gdy do tego będziemy odpowiednio dużo czytać i słuchać, to wejdą one do głowy jeszcze szybciej i, co najważniejsze, nie wylecą z niej. Nauczymy się owych 1000 słów tak czy tak, ale w nieco bardziej konstruktywny i dużo ciekawszy sposób.

Jeśli jednak ktoś nie ma na ten temat wyrobionego zdania to polecam spróbować - a nuż będzie to akurat sposób, który dla kogoś innego zadziała. Sam jestem ciekaw jakie wrażenia z nauki tą metodą mają inni.

19 komentarzy:

  1. Rzeczywiście nie wyraziłem się całkiem jasno w moim poście. 1000 słów i 70% zrozumienia to faktycznie niewiele w stosunku do tego co należy umieć aby rozumieć prawie całość czytanego tekstu, jednak daje nam to znajomość podstawowych wyrażeń i możliwość zrozumienia ogólnej treści, a potrzeba zaglądania do słownika ciągle będzie nieunikniona. I rzeczywiście - uczenie się 'suchych' słów być może nie jest najlepszym pomysłem jednak - jak wspomniałeś - być może ktoś woli zrobić to w ten sposób:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Myśle, że jest to dobre dla osoby, która dopiero rozpoczęła naukę i języka i nie wie od czego zacząć ; )

    OdpowiedzUsuń
  3. Na pewno najlepiej zaczac nauke slow wlasnie od tych ktore wystepuja najczesciej, ale 1000 slow to baaardzo malo.. poza tym fakt rozumienia 70% slow w jakims tekscie nie oznacza ze rozumiemy 70% samego tekstu (przeciez sa jeszcze idiomy, wyrazenia frazowe ktorych nie rozumiemy pomimo tego ze znamy slowka z ktorych sie skladaja)

    OdpowiedzUsuń
  4. Siłą rzeczy w podręcznikach zawsze będą podane właśnie najczęściej występujące słowa, jednak podane w trochę bardziej przystępny sposób niż lista frekwencyjna, której należałoby się nauczyć. Co do tego, że 70% słów nie oznacza 70% rozumienia tekstu, to jest to jak najbardziej słuszna uwaga.

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj Karolu,
    Ja uczę się bułgarskiego i uczę się coś a'la 1000słów. Otóż kupuję sobie różne słowniki tematyczne i przerabiam lekcje tj. wypisuję na dzień 100słów, a na godzinę 10 - a to bardzo mało. W ciągu 10dni mam w swoim słowniku dodatkowo 1000słów. Po 10dniach piszę kilka prac, krótszych i dłuższych związanych z nauczonym słownictwem. Co miesiąc robię sobie większy sprawdzian. Do tego czytam książki w oryginale, czytam gazety i piszę na bułgarskich forach, plus radio.
    Póki co się sprawdza.
    Kaja

    OdpowiedzUsuń
  6. Każdy ma inne metody nauki. Ja osobiście nie znam wiele rzeczy bardziej nużących (i przez to mniej efektywnych) niż wypisywanie słów prosto ze słowników. Znacznie bardziej lubię je zbierać właśnie poprzez czytanie artykułów i literatury, bo z reguły są osadzone w jakimś kontekście. Ale jeśli Tobie to odpowiada, to trudno mi się kłócić i wypada tylko życzyć powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Myślę, że słowniki tematyczne są o wiele lepsze niż tradycyjne słowniki - one już dają kontekst. Wiesz, współczuję komuś, kto musi wypisać, przetłumaczyć i wkuć 600słówek na kolokwium(i słyszałam takie przypadki) - to może być naprawdę nużące. Ale 10słówek/h nie jest dla mnie nużące.
    Kaja

    OdpowiedzUsuń
  8. Problem jednak jest też w tym, że nie wystarczy się nauczyć 10 słów na godzinę - wypada je jednak utrzymać w pamięci na dłużej, czyli ich używać, a tu już jest znacznie trudniejsze. Jednak jeśli ktoś ma tak wiele motywacji jak Ty, to zapewne wiele z takiego czegoś wyciągnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że wiele osób uważa, iż w nauce języka najważniejsze są słówka. A to błąd. Nie dość, że znane są często bez kontekstu (idzie mi o metodę 70% rozumienia tekstu) - i w efekcie są nieprzydatne - to jeszcze nijak się mają do żywotności języka. Język jest żywy, za każdym zdaniem potrafią się kryć emocje, które determinują użycie niektórych słów.
      Pamiętam, jak po długoletniej niezbyt chętnej nauce angielskiego wreszcie zostałam zmuszona do używania go poza podręcznikiem. I mimo że nie musiałam wciąż grzebać w słowniku, zauważyłam, że i tak nic z czytanego tekstu nie rozumiem, bo... nie potrafię odczytać najzwyklejszej ironii, czasem nawet żartu. Swoje musiałam przeczytać, by wreszcie zauważać, kiedy autor ironizuje, kiedy żartuje etc. I wciąż jest to dla mnie problem.

      Usuń
  9. Tak się składa, że próbowałem się nauczyć tą metodą języka francuskiego (zamodzielnie, zaczynając od zera). Przez pół roku udało mi się wkuć 2500 słów. To była istna katorga, problemem nie było uczenie się nowych słów lecz trwałe zapamiętanie już nauczonych - po kilku dniach je zapominałem. Poświęcałem na to kilka godzin dziennie. Udało mi się w miarę trwale zapamiętać 95% wyrazów. Do nauki używałem programu na telefonie komórkowym z dużym wyświetlaczem (własnego - jestem programistą), który dodatkowo kontrolował skuteczność uczenia się. Niestety, efekty były mizerne. Sprawdzają postępy w nauce próbowałem czytać internetowe wydanie Le Monde (to taka francuska gazeta) i niestety niewiele byłem w stanie z tego zrozumieć. Poziom zrozumienia poszczególnych zdań oceniam na grubo poniżej 50%. Zdarzało się, że rozumiejąc wszystkie wyrazy w zdaniu (co zdarzało się bardzo rzadko) nie byłem w stanie zrozumieć sensu zdania jako całości. Nawet pobieżne poznanie gramatyki niewiele pomogło. Wydaje mi się, że ta metoda (przynajmniej jeśli chodzi o francuski) jest bardzo cieżka i nieskuteczna. Od kilku miesięcy przerabiam stanardowy kurs (Mówimy po francusku Płatkowa) i widzę znaczące postępy.
    Jean.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki za komentarz będący jednocześnie opisem własnych doświadczeń. Osobiście dopowiem tylko, że sam kurs Płatkowa uważam za genialny - swego czasu używałem go do poznania podstaw francuskiego i była to jedna z najfajniejszych przygód językowych dotychczas.

      Usuń
    2. Pewnie autor komentarza już nie odpowie, ale zastanawiam się, jak to możliwe, że znając wszystkie słowa w zdaniu można nie wyciągnąć z tego sensu (oczywiście zakładając, że nie ma w nim idiomów)? Jedyny wniosek, jaki się nasuwa to taki, że autor komentarza nauczył się tylko niektórych znaczeń danych słów, które - jak wiadomo - bardzo często mają kilka albo nawet i kilkanaście znaczeń. No ale bez potwierdzenia ciężko stwierdzić, czy tak rzeczywiście było.

      Co do metody, może nieco przewrotnie: lepiej nauczyć 3000 (1000 to stanowczo za mało) najczęściej używanych słów niż 3000 tych najmniej popularnych. To jest zawsze jakiś początek, nawet jeśli uczymy się bezkontekstowo. No cóż, najwyżej kiedyś powiemy "make photos" i ktoś nas poprawi, mówiąc, że poprawnie powinno być "take", które już i tak znamy, bo akurat to słowo też należy do TOP 3000. ;)

      Usuń
  10. Kurs Płatkowa jest świetny (jak i inne podręczniki z tej serii, a miałem okazję korzystać z nich podczas nauki angielskiego, niemieckiego i rosyjskiego - jako uzupełnienie podręczników szkolnych). Niestety ma też wadę - dialogi były nagrywane przez polskich lektorów, którzy mają kiepską wymowę i robią dużo błędów (co mnie nie dziwi, w 1977 roku, gdy były nagrywane, dostęp do "żywego" języka francuskiego musiał być bardzo ograniczony).Dlatego jako wzorzec wymowy traktuję wypowiedzi rodowitych francuzów z kanału 'TV 5 Monde', który mam w kablówce (słucham codziennie wiadomości z wyłączonym obrazem, by skupiać się tylko na dźwięku). Mam drobne pytanie: czy masz może nową wersję tej książki (z nową okładką). Interesuje mnie to, czy dołączone nagrania są wciąż te same (tak jak u mnie w wydaniu z 1996 roku), czy nagrano je na nowo (z 'native speakerami').
    Jean.

    OdpowiedzUsuń
  11. Witam,
    planuję zacząć uczyć się fińskiego. Od pewnego czasu czytam o tym języku i w związku z wieloma różnicami (przyrównując do języka polskiego) zupełnie nie mam pojęcia, jak się za to zabrać. Może masz jakieś propozycje na naukę tego typu języków? (dodam, że zabija mnie również wymowa)
    Jeżeli chodzi o wspomnianą metodę, to właśnie zaczęłam poważnie zastanawiać się nad zastosowaniem tej metody, z prostego względu (wyprowadźcie mnie z błędu jeżeli się mylę :). Moja przyjaciółka jest Finką mieszkającą w Helsinkach, z tego względu często w owym mieście przebywam również ja, w związku z tym że w jakimś stopniu interesuję się językami

    ---(jestem na trzecim roku filologii bałtyckiej - język litewski znam póki co na poziomie C1, łotewski - uczę się od semestru (ale nie jest najgorzej), poza tym oczywiście angielski i rosyjski (zdane egzaminy B2), przez semestr miałam również krótką przygodę ze słowackim, a dawno, dawno temu uczyłam się też niemieckiego, niestety bez większych rezultatów)---

    moim 'hobby' jest jeżdżenie po mieście, czytanie reklam, przeglądanie nagłówków gazet i słuchanie ludzi. Niekiedy z ciekawości pytam przyjaciółkę o znaczenia słów (starając się je zapamiętać dla zabawy, a później również dla zabawy ich przy niej używam - w angielskim robiąc wstawki z fińskich słów ;) lub o ich formy (znam słowo ale jakby trochę... 'inne' :). Od jakiegoś czasu zauważyłam, że kiedy rozmawia przy mnie przez telefon - wyłapuje niektóre słowa i dzięki temu jestem w stanie czasami stwierdzić (z większym lub mniejszym prawdopodobieństwem) jakie tematy poruszono w rozmowie. Nie wspomnę również o tym, że cieszę się jak głupia, gdy słyszę rozmawiających Finów i jestem w stanie wyłapać jakieś małe słówko z ich rozmowy. Nie mniej jednak do sedna - nie uczyłam się tego języka, a mimo to jakiś >bardzo< ubogi promil (:D) jestem w stanie zrozumieć. Moje pytanie w związku z tym brzmi - czy gdybym nauczyła się tego 1000 słów i połączyła to z przebywaniem w tym kraju raz na jakiś czas (czasem dłużej, czasem nie) - czy nauka języka nie poszłaby wówczas znacznie szybciej? Nie wiem, czy wystarczająco jasno wyjaśniłam mój punkt widzenia za co przepraszam :)

    Pozdrawiam serdecznie,
    k.

    OdpowiedzUsuń
  12. Fiński ma bardzo inną gramatykę niż języki indoeuropejskie. Jeżeli bywasz w Helsinkach, kup sobie "Suomea Suomeksi" (Olli Nuutinen) - podręcznik z roku 1978, ale wciąż aktualny, 2 książki + 2 razy ćwiczenia + kasety (może teraz zamiast kaset jest już jakiś nowocześniejszy nośnik), dostaniesz np. w Akateeminen Kirjakauppa (sprzedawcy znają angielski i niemiecki) i jakiś słownik do tego.

    Osobiście ćwiczyłem z kasetami w sposób niezgodny z instrukcją, a polecany przez Verę Birkenbihl ("Jak szybko i łatwo nauczyć się języka"): Mówić razem z nagraniem, nie przedtem. W fińskim ważne o tyle, że tak najlepiej nauczysz się odpowiedniej długości głosek.

    Po przerobieniu tego, moja ulubiona metoda to oglądanie codziennie wiadomości na http://yle.fi/uutiset/ (pierwsze co będziesz rozumieć to prognoza pogody) + słuchanie muzyki z youtube i tłumaczenie tekstów (potem taka melodia chodzi ci po głowie i słówka same się zapamiętują).

    OdpowiedzUsuń
  13. Czytam wasze komentarze i przychylam się do opinii, że 70% słów nie oznacza 70% tekstu. Zresztą można to sprawdzić na podstawie tłumacza komputerowego np google, kopiując tekst i tłumacząc go takim translatorem chyba nie zdarzyło mi się otrzymać dobrze przetłumaczony tekst, a przecież translator zna 100 % słów. Dla mnie to jest niezbity dowód na to, że nie ma co uczyć się poszczególnych słów bez kontekstu

    OdpowiedzUsuń
  14. Po pierwsze nie wydaje mi się żeby 1000 słów stanowiło aż 70% KAŻDEGO języka. Obecnie uczę się japońskiego i po 6 miesiącach znam 4 000 słów (z listy frekwencyjnej 6tyś. słów). Na tym etapie zacząłem czytać zwykłą książkę (ノルウェイの森) i rozumiem z niej ok 50-60% treści. Są fragmenty które rozumiem w całości, takie w których nie znam paru wyrazów i takie zdania których nie rozumiem w ogóle. Z newsami z internetu jest trochę lepiej.

    Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że nauka słów najczęściej używanych w ilości 5-6tyś. nie może i nikomu nie obiecuje rozumienia 100% tekstu z jakiejś powieści czy teorii fizyki kwantowej. Te listy frekwencyjne są robione po to, żeby osoba znająca zaledwie 2000 najczęstszych słów, mogła swobodnie wyrażać swoje potrzeby. Jasne, że mając bogatsze słownictwo można wyrażać się w bardziej wyrafinowany sposób ale prawda jest taka, że liczy się przede wszystkim umiejętność przekazywania informacji.

    Ktoś powie: ok znam 2000 słów i uważam, że to za mało żeby czytać artykuły, za mało, żeby słuchać radia, pisać i rozmawiać. Pytanie: ile czasu taka osoba poświęciła na rozwój tych umiejętności?

    Czy da się rozumieć program w telewizji po niemiecku jeżeli znasz x słów i pierwszy raz oglądasz coś w tym języku? Nie, ponieważ na początku zawsze słyszy się tylko bełkot.

    Czy mogę przeczytać książkę i ją zrozumieć znając 6000 słów? Z własnego doświadczenia: im dalej w las, tym więcej rozumiem. Trzeba czytać, żeby zacząć rozumieć. Oswoić się z językiem.

    To samo z rozmawianiem. Mogę znać 100 000 słów ale jeżeli nigdy nie rozmawiałem w obcym języku to i tak skończy się to na bełkotaniu i dławieniu się.

    Podsumowując: listy frekwencyjne to rzecz która umożliwia bardzo szybkie opanowanie głównego fundamentu języka. Trzeba jedynie zadbać o rozwój wszystkich 4 głównych zdolności językowych każdego dnia. Mamy doskonałe narzędzie, trzeba jednak wiedzieć jak je użyć na swoją korzyść.

    OdpowiedzUsuń
  15. Miałam taki plan, żeby nauczyć się niemieckiego. Przez trzy lata oglądałam telewizję po niemiecku. Zero gramatyki. Nie wiem ilu słówek się nauczyłam przy okazji, ale wystarcza mi, żeby całkiem nieźle złapać sens, a poza tym oszczędzam na kablówce;-). Zdałam na dobry B1. Przed egzaminem poszłam na jakieś trzy godziny na korepetycje. Pani powiedziała mi, że nie zdam, bo nie znam gramatyki, zniechęciła mnie do egzaminu, ale że już był opłacony to poszłam. Hm...szczerze...to myślę, że jak komuś wystarczy B1 to może w ogóle nie tykać gramatyki i nawet nie praktykować rozmawiania w danym języku. Nie mam żadnych szczególnych umiejętności a wyszło - ot tak sobie.

    OdpowiedzUsuń
  16. Zdalas, bo te egzaminy to jedna wielka fikcja, tak samo jak i te poziomy znajomosci jezyka. Ktos, kto zdal na C2 wcale nie musi poslugiwac sie jezykiem BIEGLE na poziomie A1!!! O ile dobrze pamietam, do zdania egzaminu na obojetnie jakim poziomie wystarcza 60-70%. Nawet jesli jest to 70, oznacza to, ze zdajacy nie zna 30% zdawanego materialu. Egzamin sklada sie z czesci ustnej i pisemnej, a ta zazwyczaj z pisania, czytania ze zrozumieniem, testu gramatycznego i sluchania. Mozna wiec jedna z tych umiejetnosci oblac calkowicie a i tak zda sie na 75%!!! Potem wystarczy cos wydukac na ustnym i egzamin zdany a umiejetnosc np rozumienia ze sluchu (najwazniejszy uzytkowy element jezyka) moze wynosic zero!!! I teoretycznie mozna przebrnac od A1 do C2 nie zaliczajac sluchania, co w praktyce oznacza NIEZNAJOMOSC jezyka mimo certyfikatu na C2!!! To samo dotyczy gramatyki w testach pisanych- latwo sie je zdaje majac kilka minut do zastanowienia sie nad kazda forma, a nie ,jak w praktyce, ulamek sekundy.
    Wedlug mnie takie egzaminy, aby naprawde spelnialy swoja role, powinny wygladac tak, ze gramatyke zdawaloby sie ustnie, bez czasu na myslenie, a kazdy egzamin trzeba by zdac na 100% trzy razy z rzedu ( oczywiscie inny zestaw) zanim przystapi sie do kolejnego poziomu. Wtedy mozna by bylo ze sporym prawdopodobienstwem stwierdzic, ze dana osoba jest rzeczywiscie na danym poziomie, nie majac zadnych luk na poziomach nizszych. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń