W związku z moim zeszłorocznym pobytem we Francji powstało trochę tekstów, które początkowo miały się znaleźć na nowej stronie poświęconej szeroko rozumianym podróżom. Ostatnimi czasy jednak doszliśmy z moją dziewczyną do wniosku, że ciężko pogodzić wszystkie obowiązki i na kolejnego bloga niestety nie starczy czasu. W poczekalni czeka więc mnóstwo artykułów podróżniczych i nie tylko. Nie byłbym bowiem sobą, gdybym nie stworzył tekstów opisujących obecną sytuację językową we Francji. Dlatego też w najbliższym czasie na blogu pojawią się artykuły o dialekcie pikardyjskim, językach bretońskim, baskijskim oraz dwóch wariantach oksytańskiego. Na początek jednak wybierzemy się do regionu leżącego na granicy niemiecko-francuskiej zwanego Alzacją, gdzie kilkadziesiąt tysięcy ludzi ciągle włada germańskim dialektem znanym powszechnie jako język alzacki.
„Und jetzt fahren wir nach Strassburg.” – powiedziałem
naszemu kierowcy. „Strasbourg” – poprawił mnie nieznajomy, ewidentnie
akcentując fakt, iż jest to miasto francuskie i o symbolizowanej przez głoskę
„sz” niemieckości nie może być mowy. Wjechawszy jednak do Strasburga trudno nie
oprzeć się wrażeniu, że germański duch unosi się nad centrum przynajmniej w
takim samym stopniu jak ten europejski nad okolicamiparlamentu i ciężko poczuć, że oto jesteśmy
we Francji. Alzacja jest bowiem tworem szczególnym, będącym przez lata obiektem
rozgrywek pomiędzy europejskimi mocarstwami, w ciągu ostatnich 150 lat
zmieniając przynależność państwową w stopniu podobnym do mieszkańców regionów
znacznie nam bliższych.
Flaga Alzacji.
Sam Strasburg był przez długie lata wolnym miastem cesarskim,
w którym najwięcej do powiedzenia miały kontrolujące nadreński handel możne
rody kupieckie. O bogatej przeszłości świadczą liczne szachulcowe budynki i
wznosząca się na głównym placu gotycka katedra – symbole niegdysiejszej
wolności zakłóconej przez imperialne zakusy silniejszych sąsiadów. Pierwszym
monarchą, który postanowił naruszyć neutralność Strasburga był Ludwik XIV –
jego wojska zajęły miasto w roku 1681 i na okres niemalże 200 lat ustanowiły w
nim władzę francuską. W 1871 roku na skutek wojny francusko-pruskiej Strasburg
został przyłączony do nowo powstałych Niemiec i jako stolica Alzacji-Lotaryngii
był w ich składzie aż do końca I wojny światowej. Po abdykacji cesarza Wilhelma
II posłowie alzaccy ogłosili niepodległość swojego landu, ta jednak nie była
respektowana przez żadną ze stron konfliktu i zachodni brzeg Renu powrócił w
granice Francji, by po ponad 20 latach znów stać się ofiarą wojny.
II wojna światowa odcisnęła na mieszkańcach Strasburga
szczególnie mocne piętno. Najpierw miasto ewakuowano, a następnie władze III
Rzeszy zezwoliły na powrót jedynie mieszkańcom niemieckiego pochodzenia, z
których wielu wcielono siłą do nazistowskich sił zbrojnych. „Malgré-nous” (pl. „wbrew
nam”), bo tak przyjęło się nazywać Alzatczyków służących wbrew swej woli w
Wehrmachcie, ginęli na wszystkich europejskich frontach, a po wojnie na fali
propagandy antyniemieckiej bywali oskarżani o kolaborację z okupantem i
prześladowani przez władze francuskie. Dla wielu mieszkańców tego regionu stali
się oni symbolem alzackiego kryzysu tożsamościowego. Bo trudno jednoznacznie
powiedzieć kim są Alzatczycy.
Dwujęzyczna tablica z nazwą ulicy w Colmarze.
Pierwotnym językiem używanym w okolicach Strasburga były
dialekty alzackie z grupy alemańskiej przypominające w pewnej mierze szwajcarską odmianę niemieckiego.
Od czasów rewolucji francuskiej sytuacja lingwistyczna na tym terenie była
idealnym odbiciem politycznej – żadne z państw nie poczuwało się do tego by
szanować kulturową odrębność mieszkańców Alzacji, których w zależności od
realiów politycznych próbowano wychować na przykładnych Niemców lub Francuzów.
W dużej mierze przyczyniło się to do stopniowego wymierania miejscowych
dialektów. Dziś na szczęście język alzacki powoli wraca do łask. Na ulicach
Colmaru i Strasburga można zobaczyć alzackie nazwy ulic, na wsiach zakładane są
dwujęzyczne szkoły, a charakterystyczne Winstube
zdają się być najpopularniejszymi lokalami w okolicy. Wszystko to jednak jest
zaledwie cieniem tego, czym było kiedyś.
Plakat z lat 50. nawołujący do nauki języka alzackiego.
Co dwa lata w alzackiej wsi Ohlungen odbywa się festiwal
kultury alzackiej „Summerlied”, na który ściągają ludzie z całego regionu, żeby
pobawić się przy dźwiękach ludowej muzyki, popijając Meteora i zajadając Flammkueche,
czyli miejscowe piwo oraz coś na kształt pizzy. Dzięki znajomościom Haliny
mieliśmy zaszczyt stać się gośćmi specjalnymi tej imprezy, podczas której można
było poczuć zupełnie inne, niefrancuskie oblicze Francji. Do Ohlungen zjechali
wykonawcy z rozmaitych regionów Francji, w których tradycyjnie używa się innych
języków. Obok Alzatczyków mieliśmy więc również okazję zobaczyć Bretończyków i
korsykański zespół I Muvrini. Łatwo było wyczuć atmosferę wzajemnej współpracy
na rzecz zachowania dorobku tych tradycyjnych społeczności. Wśród miejscowych
kramów znalazło się nawet miejsce dla osób rozdających broszury informujące o panującym
we Francji totalitaryzmie językowym oraz wzywające do obrony tożsamości
regionalnej. I rzeczywiście trudno nie oprzeć się wrażeniu, że o ile rewolucja
francuska wprowadziła nową jakość jeśli chodzi o równość ludzi bez względu na
ich pochodzenie, o tyle wprawiła w ruch machinę dążącą do całkowitej unifikacji
kraju pod względem lingwistycznym. Ci którzy się owym zabiegom oparli dziś są
już w znaczącej mniejszości, a Alzatczycy, mimo stosunkowo niewielkiej
liczebności, zdają się być jedną z grup najlepiej zorganizowanych. Lata
romanizacji zrobiły jednak swoje.
Alzatczycy w strojach ludowych pod katedrą w Strasburgu.
Jean-Pierre jest członkiem Rady Języka Alzackiego i mieliśmy
z nim okazję porozmawiać na temat sytuacji dialektów we współczesnej Francji. Z
jednej strony alzacki nie jest już kojarzony z kolaboracją, można się go uczyć
w szkołach i nietrudno go usłyszeć nawet na ulicach dużych miast, które w
pozostałych regionach Francji są w pełni zromanizowane (konia z rzędem temu,
kto w Rennes usłyszy bretoński).Z
drugiej natomiast pojawiają się liczne trudności, które stoją na przeszkodzie
dalszemu rozwojowi tego języka. Alzacja jest bardzo zróżnicowana dialektalnie i
fakt, iż dwie osoby z różnych części tego regionu mówią w germańskim dialekcie
wcale nie musi oznaczać, iż się rozumieją. Trudno natomiast utworzyć ogólnie przyjętą
zestandaryzowaną wersję, bo siłą rzeczy musiałaby ona faworyzować mieszkańców
któregoś z pobliskich miast. Kolejnym wielkim problemem jest używanie języka
tradycyjnego przez dzieci i młodzież – cóż z tego, że uczą się go w szkole,
kiedy na podwórku go nigdy nie używają i przekazanie go potomkom zdaje się być
w takiej sytuacji bardzo wątpliwe. Przechodzenie w takiej sytuacji na znacznie
atrakcyjniejszy francuski jest kwestią naturalną. Nawet w samym języku alzackim
zwroty tak podstawowe jak „dzień dobry”, „dziękuję”, „proszę” zostały
całkowicie zapożyczone z francuskiego, a ich germańskie odpowiedniki są według
naszego znajomego jedynie archaizmami, których nikt już nie używa. Innym niezwykle interesującym zjawiskiem jest używanie w konwersacji Alzatczyków dwóch bądź trzech (w przypadku gdy dana osoba zna jeszcze Hochdeutsch) języków jednocześnie. Dla wielu mieszkańców tego regionu rzeczą normalną jest opowiadanie o czymś po francusku, by tuż za chwilę przejść na dialekt alzacki i dokończyć swój wywód po niemiecku. Jest to coś niesamowitego i jednocześnie obrazującego faktyczną multikulturowość Alzatczyków. Jak natomiast alzacki brzmi/wygląda? Oto fragment alzackiego kabaretu:
Pisana wersja dialektu alzackiego jest znacznie bardziej zrozumiała, przynajmniej dla osób znających niemiecki. Na jednym z plakatów nawołujących do nauki alzackiego dziecko pyta się dziadka po francusku "Grand-père, pourquoi n'y a-t-il plus de cigognes en Alsace?" ("Dziadku, dlaczego już nie ma bocianów w Alzacji?"). Dziadek natomiast, i to już polecam sobie wszystkim osobom niemieckojęzycznym samemu przetłumaczyć, odpowiada: "Weisch bue, wenn d'Stoerick uewers Elsass flieje, heere se uewerall Franzeesch reede, dann meine se, sie wäre noch nit ankumme un flieje widdersch."
Ja byłam zaskoczona faktem, że w telewizji (co prawda regionalnej, ale i to dobre) przestawiane są wiadomości po alzacku. Od razu zaczęłam się zastanawiać, czy w Polsce można usłyszeć wiadomości po śląsku ;) jednakże mieszkając w Strasbourgu wydaje mi się, że język ten nie jest pielęgnowany przez młodsze pokolenie (jak ma to miejsce na Śląsku, gdzie młodzi wolą sobie godać niż rozmawiać), raczej jest używany tylko przez starki w tramwaju... Dlatego też zaskoczyła mnie (pozytywnie!) ta informacja o dwujęzycznych szkołach :) cieszę się, że dowiedziałam się czegoś więcej o rejonie, w którym mieszkam :)
W samym Strasbourgu dialekt alzacki jest znacznie mniej widoczny niż w pobliskich wioskach (szczególnie tych w okolicy Haguenau), gdzie od czasu do czasu urządzane są wszelkiego rodzaju festyny, na których jest on używany niemal na rowni z francuskim. Sami Alzatczycy mają aktualnie przed sobą ciężki orzech do zgryzienia, bo niezwykle trudno przekonać młodzież do używania języka swoich przodków.
Ciężko mi się wypowiadać o wiadomościach po śląsku, wiem natomiast, że na stronie internetowej Radia Gdańsk można posłuchać takowych po kaszubsku - http://radiogdansk.pl/index.php/po-kaszubsku.html
Podobna, choc bardziej zlozona, sytuacja do tej w Alzacji panuje w Grodnie, gdzie mamy substrakt miejscowy (dialekty bialoruskie), sztuczny jezyk teoretycznie wspolurzedowy (bialoruski), jezyk ostatniego okupanta jako praktycznie jedyny urzedowy (rosyjski),jezyk poprzedniego okupanta jako jezyk katolicyzmu i organizacji polonijnych (polski literacki), jezyk mniejszosci polskiej (wymierajacy polski dialekt polnocnokresowy) i miejscowa odmiana rosyjskiego z pewna (dowolna) domieszka bialoruskiego- Trasianka. Wszystkie te jezyki uzywane sa w Grodnie i okolicach lecz tylko literacki rosyjski cieszy sie ogolnym powazaniem. Ostatnio Kosciol Katolicki (z nieznanych przyczyn, chyba politycznych) zrezygnowal z wylacznosci jezyka polskiego na rzecz trzech jezykow- polskiego, bialoruskiego i rosyjskiego.A ze nikt tego w zaden sposob nie ustandaryzowal, w praktyce wyglada to komicznie. Malo tego, ze czesc mszy odprawiana jest po polsku, czesc po bialorusku, wierni odpowiadaja tylko po polsku, kazanie zaczyna sie po rosyjsku, niekiedy przechodzi w bialoruski a konczy sie po polsku z wstawkami rosyjskimi, to czesto ksiadz potrafi wypowiedziec zdanie w trzech jezykach jednoczesnie, np: Dzieci, скажите, czy Pan Jezus любил сваiх бацькоу? Czegos takiego chyba nawet i w Alzacji sie nie spotyka?
Bardzo ciekawe jest to, co właśnie opisałeś i jednocześnie bardzo dobrze opisujące sytuację językową na terenach pogranicznych historycznie przynależących do różnych kultur. Również w Alzacji niezwykle częste są wtręty z francuskiego w zdaniach mówionych po alzacku, a rozmowy odbywają się w kilku językach jednocześnie. Dominacja języka rosyjskiego na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci w samej Białorusi jest dla mnie niezwykle smutna i od kilkunastu lat ciężko o jakieś pozytywne wiadomości nadchodzące zza wschodniej granicy.
Rzeczywiście zarażasz ciekawymi rozważaniami językowymi, które przecież wynikają z historii.W jakimś sensie porównałabym sytuacje na Kaszubach z językiem kaszubskim.Oficjalnie mówi się po polsku, ale nazwy miejscowości są podwójne. Wielu młodych ludzi mówi po kaszubsku. Nawet jak mówią po polsku to wtrącają swoje wstawki. Nagminnie zamiast tak mówią JO, albo : wtedy jo. A jak czegos jest bardzo dużo, to mówią, że jest tego w pip.
Chyba pierwszy raz słyszę alzacki ;) - podobny jest do innych południowoniemieckich dialektów. Owszem, od hochdeutsch bardzo się różni, ale jest lepiej zrozumiały niż np. schwitzerdütsch.
Ten alzacki ma status jezyka, gdyz lezy poza granicami Niemiec, w ktorych bylby tylko jednym z wielu dialektow mowionych. Podobnie jak jezyk holenderski w granicach Niemiec bylby tylko dolnoniemieckim dialektem. A kim w ogole czuja sie Alzatczycy, szczegolnie ci, ktorzy uzywaja swojego jezyka? Czy w jakims stopniu identyfikuja sie z Niemcami? A jesli czuja sie soba, a na wlasne panstwo szans nigdy nie mieli, to czy politycznie wola byc Francuzami czy Niemcami? Czy czuja jakas niesprawiedliwosc dziejowa nalezac do Francji czy moze odwrotnie?
Samookreślenie Alzatczyków porównałbym raczej do tego, jakie można spotkać obecnie u Kaszubów. Z jednej strony czują się odrębną grupą etniczną, ale z drugiej mając świadomość, że jakiekolwiek próby uniezależnienia są niemożliwe i skazane z góry na porażkę uznają się za równoprawną część składową państwa francuskiego. Absolutnie natomiast nie identyfikują się z Niemcami, znacznie większy nacisk kładąc nie tyle na germańskie korzenie, co na fakt, iż ich prawa do zachowania własnej odrębności kulturowej były w ciągu ostatniego wieku notorycznie łamane, bez względu na to z której strony Renu znajdowało się państwo, do jakiego mieli (nie)przyjemność należeć.
Cześć Karol:) Mam do Ciebie pytanie dotyczące programu Anki, bo zdaje się, że jesteś dość dobrze zorientowany, jak go używać :) Chodzi mi o opcję "limit sesji (minuty)". Załóżmy, że limit ten mam ustawiony na 15 minut. Któregoś dnia do przerobienia mam powiedzmy 200 słówek, część do powtórki i część nowych. Załóżmy, że w ciągu 15 minut nie zdążę tych słówek przerobić, zostanie mi dajmy na to 50, a sesja się kończy. Czy w tej sytuacji mogę bez problemu zostawić te 50 słówek na kolejny dzień i program ma sposoby na to, żeby je jakoś sensownie rozłożyć, czy powinnam dalej kontynuować sesję, aż przerobię wszystko? Zawsze wybierałam ten drugi sposób, ale przyznam że bywa zniechęcający, bo czasem słówek jest mnóstwo, a czasu niewiele i wychodzi na to, że moja nauka w ciągu dnia ogranicza się tylko do Anki, a tego nie chcę. Sesja 15-minutowa byłaby w sam raz, ale czy to, że nie przerobię wszystkich słówek z danego dnia nie sprawi, że cały system powtórek stanie się pozbawiony sensu (bo np. powinnam dane słówko przerobić w danym dniu, a odwlecze się to o kilka dni)? A z drugiej strony, po coś ten limit chyba jest ;) Pozdrawiam i z góry dziękuję za jakąś podpowiedź :D
Cześć Natalia:) Ja zawsze wybierałem ten pierwszy sposób i nie sądzę, aby pozbawiał on sensu używanie tego programu. Znacznie więcej zła potrafi uczynić nadmierny czas powtórek, który potrafi czasem zabić nawet największego entuzjastę.
Karol pisałeś kiedyś że uczyłeś się niemieckiego z samouczka Wierzbickiej i Rynkowskiej. Właśnie kończę kurs wstępny (ta pierwsza książka) i nie wiem czy jest jakaś kontynuacja bo ja nie mogę nic znaleźć??
A tak w ogóle fajny blog który często przeglądam ;)
Marto, oczywiście, że nie zapomniałem. Ale wielkie dzięki za ten komentarz, bo nie ukrywam, iż miałaś swój wkład w tym, że opublikowałem dziś nowy artykuł. Dzięki!
Ja byłam zaskoczona faktem, że w telewizji (co prawda regionalnej, ale i to dobre) przestawiane są wiadomości po alzacku. Od razu zaczęłam się zastanawiać, czy w Polsce można usłyszeć wiadomości po śląsku ;) jednakże mieszkając w Strasbourgu wydaje mi się, że język ten nie jest pielęgnowany przez młodsze pokolenie (jak ma to miejsce na Śląsku, gdzie młodzi wolą sobie godać niż rozmawiać), raczej jest używany tylko przez starki w tramwaju... Dlatego też zaskoczyła mnie (pozytywnie!) ta informacja o dwujęzycznych szkołach :)
OdpowiedzUsuńcieszę się, że dowiedziałam się czegoś więcej o rejonie, w którym mieszkam :)
W samym Strasbourgu dialekt alzacki jest znacznie mniej widoczny niż w pobliskich wioskach (szczególnie tych w okolicy Haguenau), gdzie od czasu do czasu urządzane są wszelkiego rodzaju festyny, na których jest on używany niemal na rowni z francuskim. Sami Alzatczycy mają aktualnie przed sobą ciężki orzech do zgryzienia, bo niezwykle trudno przekonać młodzież do używania języka swoich przodków.
OdpowiedzUsuńCiężko mi się wypowiadać o wiadomościach po śląsku, wiem natomiast, że na stronie internetowej Radia Gdańsk można posłuchać takowych po kaszubsku - http://radiogdansk.pl/index.php/po-kaszubsku.html
Podobna, choc bardziej zlozona, sytuacja do tej w Alzacji panuje w Grodnie, gdzie mamy substrakt miejscowy (dialekty bialoruskie), sztuczny jezyk teoretycznie wspolurzedowy (bialoruski), jezyk ostatniego okupanta jako praktycznie jedyny urzedowy (rosyjski),jezyk poprzedniego okupanta jako jezyk katolicyzmu i organizacji polonijnych (polski literacki), jezyk mniejszosci polskiej (wymierajacy polski dialekt polnocnokresowy) i miejscowa odmiana rosyjskiego z pewna (dowolna) domieszka bialoruskiego- Trasianka. Wszystkie te jezyki uzywane sa w Grodnie i okolicach lecz tylko literacki rosyjski cieszy sie ogolnym powazaniem. Ostatnio Kosciol Katolicki (z nieznanych przyczyn, chyba politycznych) zrezygnowal z wylacznosci jezyka polskiego na rzecz trzech jezykow- polskiego, bialoruskiego i rosyjskiego.A ze nikt tego w zaden sposob nie ustandaryzowal, w praktyce wyglada to komicznie. Malo tego, ze czesc mszy odprawiana jest po polsku, czesc po bialorusku, wierni odpowiadaja tylko po polsku, kazanie zaczyna sie po rosyjsku, niekiedy przechodzi w bialoruski a konczy sie po polsku z wstawkami rosyjskimi, to czesto ksiadz potrafi wypowiedziec zdanie w trzech jezykach jednoczesnie, np: Dzieci, скажите, czy Pan Jezus любил сваiх бацькоу? Czegos takiego chyba nawet i w Alzacji sie nie spotyka?
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe jest to, co właśnie opisałeś i jednocześnie bardzo dobrze opisujące sytuację językową na terenach pogranicznych historycznie przynależących do różnych kultur. Również w Alzacji niezwykle częste są wtręty z francuskiego w zdaniach mówionych po alzacku, a rozmowy odbywają się w kilku językach jednocześnie. Dominacja języka rosyjskiego na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci w samej Białorusi jest dla mnie niezwykle smutna i od kilkunastu lat ciężko o jakieś pozytywne wiadomości nadchodzące zza wschodniej granicy.
UsuńRzeczywiście zarażasz ciekawymi rozważaniami językowymi, które przecież wynikają z historii.W jakimś sensie porównałabym sytuacje na Kaszubach z językiem kaszubskim.Oficjalnie mówi się po polsku, ale nazwy miejscowości są podwójne. Wielu młodych ludzi mówi po kaszubsku. Nawet jak mówią po polsku to wtrącają swoje wstawki. Nagminnie zamiast tak mówią JO, albo : wtedy jo. A jak czegos jest bardzo dużo, to mówią, że jest tego w pip.
OdpowiedzUsuńChyba pierwszy raz słyszę alzacki ;) - podobny jest do innych południowoniemieckich dialektów. Owszem, od hochdeutsch bardzo się różni, ale jest lepiej zrozumiały niż np. schwitzerdütsch.
OdpowiedzUsuńTen alzacki ma status jezyka, gdyz lezy poza granicami Niemiec, w ktorych bylby tylko jednym z wielu dialektow mowionych. Podobnie jak jezyk holenderski w granicach Niemiec bylby tylko dolnoniemieckim dialektem. A kim w ogole czuja sie Alzatczycy, szczegolnie ci, ktorzy uzywaja swojego jezyka? Czy w jakims stopniu identyfikuja sie z Niemcami? A jesli czuja sie soba, a na wlasne panstwo szans nigdy nie mieli, to czy politycznie wola byc Francuzami czy Niemcami? Czy czuja jakas niesprawiedliwosc dziejowa nalezac do Francji czy moze odwrotnie?
OdpowiedzUsuńSamookreślenie Alzatczyków porównałbym raczej do tego, jakie można spotkać obecnie u Kaszubów. Z jednej strony czują się odrębną grupą etniczną, ale z drugiej mając świadomość, że jakiekolwiek próby uniezależnienia są niemożliwe i skazane z góry na porażkę uznają się za równoprawną część składową państwa francuskiego. Absolutnie natomiast nie identyfikują się z Niemcami, znacznie większy nacisk kładąc nie tyle na germańskie korzenie, co na fakt, iż ich prawa do zachowania własnej odrębności kulturowej były w ciągu ostatniego wieku notorycznie łamane, bez względu na to z której strony Renu znajdowało się państwo, do jakiego mieli (nie)przyjemność należeć.
UsuńCześć Karol:) Mam do Ciebie pytanie dotyczące programu Anki, bo zdaje się, że jesteś dość dobrze zorientowany, jak go używać :) Chodzi mi o opcję "limit sesji (minuty)". Załóżmy, że limit ten mam ustawiony na 15 minut. Któregoś dnia do przerobienia mam powiedzmy 200 słówek, część do powtórki i część nowych. Załóżmy, że w ciągu 15 minut nie zdążę tych słówek przerobić, zostanie mi dajmy na to 50, a sesja się kończy. Czy w tej sytuacji mogę bez problemu zostawić te 50 słówek na kolejny dzień i program ma sposoby na to, żeby je jakoś sensownie rozłożyć, czy powinnam dalej kontynuować sesję, aż przerobię wszystko? Zawsze wybierałam ten drugi sposób, ale przyznam że bywa zniechęcający, bo czasem słówek jest mnóstwo, a czasu niewiele i wychodzi na to, że moja nauka w ciągu dnia ogranicza się tylko do Anki, a tego nie chcę. Sesja 15-minutowa byłaby w sam raz, ale czy to, że nie przerobię wszystkich słówek z danego dnia nie sprawi, że cały system powtórek stanie się pozbawiony sensu (bo np. powinnam dane słówko przerobić w danym dniu, a odwlecze się to o kilka dni)?
OdpowiedzUsuńA z drugiej strony, po coś ten limit chyba jest ;)
Pozdrawiam i z góry dziękuję za jakąś podpowiedź :D
Cześć Natalia:) Ja zawsze wybierałem ten pierwszy sposób i nie sądzę, aby pozbawiał on sensu używanie tego programu. Znacznie więcej zła potrafi uczynić nadmierny czas powtórek, który potrafi czasem zabić nawet największego entuzjastę.
UsuńKarol pisałeś kiedyś że uczyłeś się niemieckiego z samouczka Wierzbickiej i Rynkowskiej. Właśnie kończę kurs wstępny (ta pierwsza książka) i nie wiem czy jest jakaś kontynuacja bo ja nie mogę nic znaleźć??
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle fajny blog który często przeglądam ;)
Gustaw
Karolu, mam nadzieję, że nie zapomniałeś całkiem o blogu i o swoich czytelnikach. Z niecierplikością czekam na kolejne posty!
OdpowiedzUsuńMarto, oczywiście, że nie zapomniałem. Ale wielkie dzięki za ten komentarz, bo nie ukrywam, iż miałaś swój wkład w tym, że opublikowałem dziś nowy artykuł.
UsuńDzięki!
Czekamy na więcej wpisów związanych z Francją. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńBardzo mi to przypomina szwajcarski dialekt, bo do żadnego znanego mi dialektu niemieckiego nie doczepię - nawet do bawarskiego. Pozdrawiam
Jednym słowem- PODZIWIAM
OdpowiedzUsuń